niedziela, 27 listopada 2016

Oto nowy blog, jeszcze w fazie tworzenia :) http://carnivalofthedeath.blogspot.com

R.I.P

Hejka, znów mnie naszło na pisanie, to pewnie przez to zimno na dworze, mam tak, że mój sezon na pisanie i oglądanie masowo anime jest właśnie w chłodnej zimowej porze. I tak czytałam to co napisałam i o matko moja co to za bełkot. Trochę to niechlujne i bez większej fabuły i zarysu postaci. Mało akcji, mało śmierci, a przecież to mordercy!! Jak pisać to pisać poważnie! Czyż nie? Nowe opowiadanie z przeniesionym zamysłem na losy głównej postaci na nowym blogu; Nowy blog mówiąc inaczej Mogę tylko zaprosić ;) niebawem link pozdrawiam Ola

sobota, 17 września 2016

Rozdział 17

             Szczerze nie spodziewałam się takiej furii po Jeff'ie. Szczególnie, że był moi dobrym kumplem, nie powinnam mieć jakichkolwiek wątpliwości o własne życie. Z chwili na chwilę trafiłam świadomość z braku tlenu, bo szal zaciskał się coraz to bardziej wokół mojej szyi. Starałam się jakoś ratować wpychając dłonie za materiał, lecz było tam już za ciasno. Czym prędzej złapałam się za bluzę Jeff'a próbując dać mu do zrozumienia, że ledwo żyje. Jedyne co zrobił to uniósł mnie jak wisielca, co sprawiło mi jeszcze gorszy ból, kilka łez ściekło mi po policzku, skóra zbladła, bo krew odpłynęła... Kilka kropel bordowej cieczy wypłynęło mi z kącika ust. W jego oczach mogłam dojrzeć tylko ogień nienawiści jak u dzikiego zwierzęcia. Jedyne co mi pozostało to łapczywe łapanie powierza. Na szczęście po tych niemiłosiernie długich chwilach ktoś odciągnął tego oszołoma z wielkim oporem z jego strony. Hoody i Masky odciągneli go za ramiona na bezpieczną odległość. Nikt nie stał przy mnie, potrzebowałam dłuższej chwili żeby dojść do siebie. W końcu stałam ze opuszczoną głową tyko po to żeby za chwilę odsłonić zawadiacki uśmiech. Jeff pożerał mnie wzrokiem.
- Spotkałam się z nim... - wychrypiałam, lecz po chwili musiałam się bronić.
Chwyciłam miecz o złotej klindze z nad kominka i oddałam kilka ataków noża mojego przeciwnika. Nic nie mówił za to jego oczy...
- Jeff! Co w ciebie wystąpiło?! - krzyczał Masky
- Macie się zamknąć i nie przeszkadzać!!! To sprawa miedzy nami!!! - darł się jak opętany po czym nastała cisza, którą przerywały piski ostrzy.
- SPOKÓJ SIE!!!
- JAK?! - gdy próbował się zamachnąć udało mi się go kopnąć w brzuch i zwiać na piętro.
Wbiegłam do swojego pokoju i zatrzasnęłam drzwi, chwilę potem oparłam się o nie głośno wzdychając. Nie zdarzyłam przetrzeć czoła z kropli potu, bo ktoś do moich drzwi szaleńczo się dobijał.
- NATYCHMIAST OTWIERAJ!!! JA I TAK TAM WEJDĘ!!! - nie słuchałam dłużej, bo wiedziałam, że Jeff wyważy drzwi prędzej czy później.
Otworzyłam okno, a sama schowałam się do szafy. Liczyłam na to, że Jeff pod wpływem furii wpadnie w moją pułapkę. Tak jak myślałam wyważył drzwi, wbiegł do pokoju i zasugerowany otwartym oknem wybiegł na dach krzycząc coś. Wykorzystałam szansę i zamknęłam okno. Zastukałam w nie kilkakrotnie, by uświadomić go co się stało. Przez bite trzy godziny dobijał się, ale w końcu odpuścił dając znak, że będzie spokojny. Pozostała kwestia tego czy mu ufać... Wyszłam do niego na dach było tam nieco więcej prywatności.
- Skąd ta furia? - zaczęłam trochę niepewnie patrząc na czarnowłosego chwającegi twarz w kolanach.
- Czy ja wiem... - zaczął po dłuższej ciszy- wróciły wspomnienia, które wymazałem...
- Wiedziałeś, że Liu żyje?
- N-nie...
- On szukał Cię... Jest gotowy Ci wybaczyć - na te słowa Jeff zerwał się na zrobił groźną minę
- Ej... Ja nie oceniam co zrobiłeś, ale po czymś takim się wybacza. Nie jestem najlepszą osobą w doradzaniu, ale fajnie byłoby spotkać się z osobą, która naprawdę Cię kocha.
- Kocha? - prychnął obłąkańczo i popatrzył na mnie smutnym wzrokiem - nie pamiętam co to znaczy.
Oparłam się o jego ramię i siedzieliśmy tak przeszło godzinę, dopóki nie zaczęło kropić.
- Nie wiem co mogę Ci powiedzieć. Skoro on żyje to wasze spotkanie jest nie uniknione.
- Niby tak. - mruknął zrezygnowany. - Nie zostawisz mnie z nim sam na sam... Prawda? To będzie cholernie dziwne, w końcu chciałem go zabić. - zaśmiał się.
- Będę z tobą, spoko. - oparłam się o ścianę przy jego pokóju, postanowiłam go odprowadzić. Był cholernie zdołowany.
- Jesteś walnięty Jeff. - poczochrałam mu włosy po części patrząc na niego jak na normalnego nastolatka, tylko nieco zagubionego.
- Szalone słowa kobieto, szalone słowa. - westchnął oboje ciacho się zaśmialiśmy - także ten... Sorry za to wcześniej. Nie chciałem zrobić Ci krzywdy.
- Generalnie to obrywam to od wszyskich nie przejmuj się zbytnio. - popatrzył na mnie głupawo, lekko stukną mnie w ramię i z uśmiechem i kiwaniem głową na bok zniknął w mroku swojego pokoju. Mogę się założyć, że powiedział "wariatka" na pożegnanie. Westchnęłam z ulgą i skierowałam się do Operatora, bo oznajmić mu, że będę szukać rodziców. Zgodził się pod warunkiem, że wrócę w przeciągu miesiąca i się nie wygadam. Przeszedł po mnie dreszcz podniecenia na myśl o spotkaniu z rodziną. Wyjazd ustaliła kilka dni po spotkaniu Jeffa i Liu.
Z kuchni z tajnej skrytki wyciągnęłam dwie butelki wina i zajrzałam do swojego pokoju. Już byłam tak blisko, ale nie... Pod drzwiami czatował Helen.
- Dawno się nie widzieliśmy. - mruknął tak jakby nie chciał kogoś obudzić. - Masz zamiar sama to wypić?
- A kto mi zabroni?  - rzuciłam sucho
- Co to za ton?
- Jestem zła na was... Jak mogliście mnie zostawić samą z tymi wariatkami w lesie?! - krzyknęłam - Przepuść mnie Helen, mam plany.
- Ty i wino. Na pewno będzie wesoło. - stał się nieco uszczypliwy.
- Tak.
- Mała co z tobą?! Serio myślisz, że zostawiłem Cię tam zdanął samą na siebie?? - pociągnął mnie za ramię do swojego pokoju prześwitlonego poświatą księżyca. Poszłam za nim bezwładnie.
- To jak niby było.
- Twój Romeo nie kiwnął palcem. - mówił zamykając drzwi na klucz na co zmarszczyłam brwi, ale nic nie powiedziałam.
Sam stanął przede mną, tak, że blask księżyca oświetlał jego ciało od szyi w dół. Zaczął powoli rozpinać białą koszulę jednocześnie ukazując jego boski, blady tors i głęboka, podłużną i niezwykle świeżą ranę.
- Przewróciłeś się? - zaśmiałam się otwierając wino i sporo łyknęłam z gwinta. Było dość mocne.
- To moja kara od Operatora. - spojrzałam na niego pytająco. - w skrócie, zabiłem pierwszą dziewczynę, gdy ta uciekała z plecakiem. - w chwili gdy to mówił zdołałam pochłonąć blisko pół butelki trunku.
- I za to dostałeś?
- Zlany jego macką. - zaśmiał się jednocześnie zabierając mi butelkę zamaszystym rychem. Przymknął na chwilę oczy i wypił drugie pół wina. Zachwiał się lekko i zapiął niezupełnie koszulę.
- Nie przetrawię tego bez czegoś dużo mocniejszego.- chwilę potem w ciszy oboje wypiliśmy po pół litra Whisky ze schowka Paintera. Popijaliśmy to drugim winem, gdy oboje byliśmy już mocno wstawieni.
- To mówisz, że Cię zlał za pomoc mi. - powiedziałam to powoli, żeby nie bełkotać.
- Mhm... - przytaknął i siadł za mną. Opieraliśmy się o jego łóżko na podłodze. Objął mnie, a nosem wodził po szyi.
- Dlaczego to zrobiłeś?
- A jak myślisz głupia...
- Nie przeszło Ci?
- Ani trochę...
- Po co była na cała drama z tymi Igrzyskami?
- A nie wiem... Może mu się nudziło...
Z każdym wypowiedzianym zdaniem przez niego, jego dłonie coraz odważniej dotykały mojego brzucha czy pleców, jakby masaż. Wiedział, że sprawia mi to przyjemność, bo mruczałam od czasu do czasu z przyjemności.
- A co z Tobą i Toby'm...
- Ymmm... Niby nie jesteśmy razem, ale ciężko mi powiedzieć jak to będzie, nie rozmawiałam z nim jeszcze i szczerze nie mam ochoty.
- Pewnie się pogodzicie. To dobry chłopak w sumie...
- To co robimy tutaj teraz? Hmmm? - zachichotałam odchylając głowę, tak by leżała na jego ramieniu. Patrzyłam w jego zimne oczy przez chwilę, zanim Helen nie splótł naszych ust i delikatnym pocałunku.
- Mówiłeś, że z nim zerwałaś, a zejdzecie się dopiero jutro. Jak dla mnie to jesteś wolna przez tą chwilę. - mówił słodko, na co ja wybuchnęłam śmiechem i szybko odwróciłam się do niego przodem i uklękłam, by patrzeć na niego z góry.
- Dobry jesteś, wiesz? - szpnęłam mu ponętnie - Na jego twarzy pojawił się ogromny, niezwykle rzadki uśmiech. Złapał mnie w talii jednocześnie namiętnie całując. Staracił równowagę i spadliśmy na drzwi głośno w nie uderzając. Po chwili obrał dobry kierunek i spadliśmy na miękkie łóżko.
Oderwałam się od niego i usiadłam mu w kroku. Patrzył na mnie ciekawsko z bardzo zadowoloną miną, gdy rozpinałam mu koszulę.
- A ta akcja z Jeff'em?
- Problemy z jego bratem...
- N-U-D-A - zarechotał jak nie on - powiedz coś ciekawego.
- Jak już się pogodzą to wyjeżdżam na miesiąc, znalazłam swoją rodzinę...
- Aż miesiąc? Żartujesz?!
- Nie przesadzaj... - nachyliłam się nad jego nagą klatką piersiową.
- To bardzo długo - jakby posmutniał, ale szybko wrócił mu wyśmienity humor - jakoś przeżyje jeśli właściwie się pożegnamy.
- Za dużo oczekujesz to tylko pożegnanie - droczyłam się z wyższością.
- No ej! - złapał mnie silnymi dłońmi za uda, aż pisnęłam - to chociaż mi wynagrodź tą karę od Slendiego!
- To dużo lepszy powód - tym razem to ja przejęłam inicjatywę i ugryzłam go w wargę, aż jęknął. Następnie czule ni długo go całowałam najpierw w usta, a następnie w klatce i po ranie. Zataczałam kółeczka językiem, a czasami go podgryzałam rozpalając jego ciało.  Co jakiś czas sapnął, albo jęknął i gładził mnie po włosach. Gdy już miał rozpiąć spodnie rozległo się natarczywe pukanie do jego drzwi. Powoli wstaliśmy, ja zsunęłam się z łóżka i dopiłam wino, a Helen jakby nigdy nic poszedł otworzyć. W wejściu stał Toby.
- Jest tu? - usłyszałam tylko.
Chłopak szybko wszedł i spojrzał na mnie. Był zdruzgotany moim i Otisa stanem.
- Stary! Co ty odpierdalasz?! - wydarł się na niego popychając go dość mocno.
Podszedł do mnie wziął mnie na ręce i bez słowa szybko opuścił pokój, gdzie Helen uśmiechał się pod nosem.
Nie wiem w jakim pokoju byłam, bo trochę się chicholiłam. Zostałam rzucona na łóżko.
- Wyjaśnisz mi! - krzyczał bardzo zbulwersowany. - Jak to wyglądało?! Mój kumpel podwala się do mojej dziewczyny!!
- Przypominam ci - czknęłam i zaczęłam się rozbierać - że zerwałam z tobą! - dokończyłam powoli przy tym wymachując koszulką na palcu.
- Słucham?! - zatkało go na chwilę - byłaś wściekła... - zciszył głos - Ale to nie tak... - rzuciłam mu częścią garderoby w twarz. - wysłuchaj mnie przez chwilę. - podszedł bliżej przykucną i schował swoją głowę w moich nogach - ja wiem... Ale nie skreślaj mnie proszę... Udowodnię Ci...
- Ale mi się lać chce... A ten pajac mnie trzyma i nie mam jak do kibelka iść i się odlać... Generalnie to porażka, bo chyba mówi coś ważnego...
- Daj mi szansę...
- Ale zaraz się zleję...- siedziałam nadal w głębokiej zadumie.
- A-alice... Nie wiem co m-mogę Ci więcej powiedzieć - zająkał się, taki mały tik.
- Czy jeśli się tu wysikam to mnie puści?
- Toby daj mi wyjść - powiedziałam oschle
- C-co? - uniósł głowę z przerażeniem.
- Człowieku lać mi się chce!!!
- Słuchałaś mnie chociaż? - spytał zdołowany
- Ta, ta... - machnęłam na niego ręką wychodząc.
W końcu ulga... Ale co teraz. Jestem tak nawaloma, że nie wrócę. Nie zawiodłam się jednak na Toby'm tym razem stał pod drzwiami, oparty o ścianę. Spojrzał tylko. Poleciałam mu na bok śmiejąc się.
- Nie znoszę kiedy jesteś nachlana... - zdenerwował się, jednocześnie odsunął się na bok przez co zaliczyłam solidną randkę z podłogą. Dostałam głupawki i rechotałam.
- No chyba mnie tu nie zostawisz.
- A zakład. - jemu nie bardzo było do śmiechu.
- Toby, ja nie wstanę.
- To masz problem, idę do siebie... - powoli odchodził.
- Nara, ja tam mogę mieć każdego - normalne kula w głowę za taki tekst, ale cóż... Pstryknęłam palcami i przetoczyłam się po podłodze. - Helen!! Noc jest nasz!
- Nie wołaj go! - wkurzył się Toby, poderwał mnie z ziemi i wrzucił do jakiegoś pokoju. Zatrzasną drzwi, a ja przylgnęłam do ściany.
- Oooo niee... Słynny morderca... Ticci Toby mnie porwał i zabije... O nieee... - dusiłam się śmiechem, pomiędzy tekstami, które mówiłam niezwykle ponętnie - W łóżku też masz taki fetysz... Do zniewalania dziewczyn?? łuuuuuu... - opadłam na łóżko - no chodź do mnie...
- Blagam zamknij się...
- Chodź tu powiedziałam. - kusiłam go po pijaku.
- P-przestań. - mówił zarzucając kaptur na bladą, poważną twarz.
- To podejdź tu - zaczęłam bawić się włosami - z twarzy... Jakby zmężniałeś, nawet bardzo... To takie podniecające! - zapiszczałam nacisnąć nogami.
Chłopak bez słowa założył gogle i chustę i wyszedł. Najlepsze było to, że zamknął mnie na klucz.
Zasnęłam i obudził mnie kilka godzin później odruch wymiotny. Zastanawiałam się czy Helen też żyga jak kot. Doprowadziłam się do porządku, w końcu byłam trzeźwa i aż zrobiłam facepalma na myśl co zrobiłam.
- Co jest... - przetarł oczu Toby bardzo zaspany, najwidoczniej wrócił jak spałam. Światło z łazienki go obudziło.
- Yhhhh nic... - położyłam się z powrotem obok niego bardzo niepewnie i daleko.
- Czego się odsunęłaś? - spytał po chwili
- .... - milczałam
- Ej... Wstał i zapalił małą lampkę - był cały we krwi, a gogle i chusta zawieszone były na szyi. Przestraszyłam się chyba najbardziej tej krwi... Nie uświadomiłam sobie chyba, że on zabija... Obiera ludziom życia. To takie dziwne tak mieszkać z tymi ludźmi i nie znać do końca sensu ich życia. Uderzyło to we mnie dopiero jak obudziłam się koło własnego chłopaka umorusanego czyjąś krwią. Ja nie wiem... Nic... O nim... Boże...
Bez słowa wstałam i wstrząśnięta swoją głupotą i niewiedzą chciałam wyjść. W ostatniej chwili Toby złapał mnie za rękę i pociągnął lekko.
- Co Ci jest...
- Zapomnijmy o tym wszystkim co było.
- Jak to.... - przestraszył się
- Nie Toby! Nie tak... Zapomnijmy o tych Igrzyskach i wgl to co się stało od wtedy...
- Ja... - zatkało go, ale uświadomiłam sobie, że muszę wiedzieć co to znaczy być z kimś kto zabija i czy dam sobie z tym radę - Dziękuję... - przytulił się do mojego brzucha, potem się położyliśmy i zasneliśmy.
Wstałam pierwsza i zeszłam do gromady na dół. Jeff włączył głośno muzykę u mieszał herbatę w szklance specjalnie obijając o brzegi. Niefortunnie wpłynęło to majego kaca. Ale to nie było dla mnie... Tylko dla leżącego na stole Helena błagającego o litość. Poklepałam go po plecach pocieszającego.
- Co się wczoraj stało... - jęknął.
- I dlaczego mnie tam nie było!! - wył Jeff tłukąc o stół.
- Stary... Więcej z Tobą nie piję. - zaśmiałam się.
- Co odwaliliśmy.
- Serio nie pamiętasz? - zdziwiłam się.
- Nie...
- Lżej będzie w niewiedzy. - wychrypiałam i wyłączyłam wieże oraz wypił kawę Jeff'a.
Bliżej wieczoru proxy zbierali się na misję. Nie obyło się bez przepychanek.
- Gdzie jest mój topór, leżał w przedpokoju.
- Weź mi lepiej powiedz gdzie jest moja maska!
- Powiem jak znajdę swoje narzędzie pracy.
- Zabrałeś mi ją??
- Weźcie się zamknijcie! - krzyknął Hoody z toalety. - Dajcie mi się załatwić w spokoju.
Zawsze tak było jak czekał ich ciężki wieczór. W milczeniu założyłam buty i czekałam w drzwiach na morderców, którzy przyszli pięknie wystrojeni do pracy.
- Wychodzisz? M-mamy cię gdzieś podwieźć? - spytał Hoody machając kluczykami od auta. Cała trójka wyszła już z domu i szła do auta.
- Mogę się zabrać z wami? - wypaliłam lekko zawstydzona.
Chłopcy stanęli jak wryci i powoli się odwrócili. Trzeba było im przyznać, że wyglądali razem tak groźnie, aż przeszły mnie ciarki, a w gardle jakby stanęło mi serce. - To znaczy... - wycofywałam się.
- Jasne wsiadaj - machnął na mnie Hoody.
- Ale! - sprzeciwili się Masky i Toby jednocześnie.
- Oj chłopaki niech dziewczyna zobaczy co i jak.
W cieczy wsiedliśmy do samochodu i jechaliśmy jakiś czas. Masky patrzył cały czas przez okno, a Hoody i Toby nerwowo stukali palcami o kierownicę lub topór. Czułam się lekko podenerwrwowana ciszą. Napięcie wisiało w powietrzu. Spojrzałam ukratkiem na Toby'ego, był zamyślony nas czymś.
- No A-alice co Cię wzięło, żeby pojechać z nami? - przerwał ciszę Brian. Toby też się odwrócił się w moją stronę z obojętną miną.
- Czy ja wiem, mogłabym się przyzwyczaić - przyciszyłam głos mówiąc ostatnie słowo - może czegoś nauczyć.
- Tak, na pewno MY możemy nauczyć czegokolwiek Shadow. - burknął Masky.
- Jaką znowu Shadow?! - zdenerwowałam się.
- No tak... Nie pamiętasz nie ważne.
Dalszą drogę pokonaliśmy w ciszy. Wyglądało to tak, jakby podczas misji wpadali w trans. Byli bardzo agresywni, no cóż przecież to mordercy.
Chwilę potem zatrzymaliśmy się na jakimś osiedlu, a dokładniej z kilometr od niego w lasku. Przez całą drogę trwała cisza. W sumie to zastanawiało mnie to czemu, przecież zawsze są weseli i pogodni. Może wpadają w jakiś trans...
Za kiwnięciem głowy mordercy rozeszli się w trzy różne strony, Toby szturchnął mnie w bok dając znać, że idę z nim. Weszliśmy na murowany płot i czekaliśmy. Nagle niezwykle szybko dostał się na dach domu po drzewach. Zapewne wiedział o alarmach i kamerach w posiadłości. Miałam powtórzyć to co on, ale chłopak zatrzymał mnie gestem. Następnie doczekał chwilę i zaczął odliczyć od trzech na palcach i mnie przywołał. Całkiem nieźle mi szło dopóki nie osunęła mi się noga i nie spadłam konar niżej na brzuch. Jęknęłam z bólu, co spowodowało, że Ticci się zerwał. Prawdopodobnie dla tego, żeby sprawdzić czy nie wpadłam na alarm albo czujnik. Niestety nie mogłam iść dalej i dopiero, kiedy chłopak mi pozwolił zbliżałam się w jego stronę nieco niezgrabnie, ale w końcu się udało. Uświadomiłam sobie, że bardzo go spowalniam. Nie czekał ani chwili dłużej i wskoczył do domu przez komin. Zsunął się nim i tyle go widziałam. Ja trochę się rozejrzałam się i znalazłam wejście przez wentylację. Dość szybko go znalazłam kiedy jeszcze się wytrzepywał z sadzy.
Weszliśmy do pierwszego pokoju. Spało tam małżeństwo. Toby nawet się nie zakradał zamachnął się z całej siły siekierą i wbił ją opasłemu facetowi w twarz m krew szybko rozbryzła się pokoju w jednej chwili, budząc ściany, meble, a nawet sufit. Morderca... Powtórzył czynność kilkakrotnie, a tym czasie kobieta zaczynała się budzić. Flaki i część mózgu przylepiła się do ściany... Cofnęłam się kilka kroków i dostrzegłam jak oko i jelito cienkie powoli wypływają ze swoich miejsc. Toby jakby wpadł w trans... Nie przestawał wymachiwać i rżnąć ciała. Był jakby opętany. Miałam wrażenie, że to sen i tylko jestem w nim obserwatorem. Na ziemię sprowadził mnie odór krwi i sama nie wiem czego. Sama nie wiedziałam co mam myśleć, łapczywie złapałam powietrzne.  Trzymałam się za serce, które mało nie wyskoczyło z piersi. Chciałam powstrzymać go, błagać żeby przestał, ale bałam się. Nie poznawałam go. Nie mogłam drgnąć tak jak i kobieta, żona ofiary schowana w kącie. Ostrze siekiery migało mi przed oczami bardzo szybko. Góra-dół-góra-dół. I w kółko rozbryzgiwana krew. Zrobiło mi się trochę słabo. Nagle chłopak przerwał, wyrwał siekierę z ciała mężczyzny,wskoczył na łóżko i rzucił topór w kobietę. Nieszczęście dla niej trafił w pierś i biedaczka okropnie cierpiała spoglądając w oczy samej śmierci w postaci mordercy Ticci Toby'ego. To były najdłuższe minuty mojego życia. Chłopak powtórzył wszystkie czynności, to znaczy jedną... Równie z wielką nienawiścią i zaangażowanie, wyżywał się na kobiecie wybijając w nią tępe ostrze. Krzyknęła z dwa razy, a potem... cisza... Mimo to dochodziły do mnie odgłosy wbijania ostrza w ciało. Ten obrzydliwy dźwięk... Zaplotłam ręce na piersi, byłam przerażona agresją Toby'ego był straszenie nakręcony. W końcu wysoko uniósł siekierę i odciął sprawnym ruchem głowę blondynki. Ta potoczyła się pod moje nogi, nagle odzyskałam sprawność i czucie i odskoczyłam głośno dysząc. Toby chwilę stał do mnie tyłem nerwow machając siekierą. Nerwową ciszę przerywały moje nieregularne oddechy, miałam wrażenie, że teraz żucia się i na mnie.
Z hukiem chłopak rzucił siekierą o ścianę jedną i drugą. Następnie walnął pięścią o ścianę i wskoczył i zeskoczył z łóżka. Najwidoczniej musiał się wylądować.
- Czego tak głośno oddychasz?! - zwrócił się do mnie zeskakując z łóżka. - Był zbyt nabuzowany, żebym mogła odczytać jego emocje. Przestraszyłam się, gdy podchodził i cofnęłam się maksymalnie do ściany. On natomiast naparł na mnie swoim ciałem i brutalnie mnie pocałować, co bolało. Odsunął się  powoli patrząc mi w oczy. Jego oddech wyrównał się... Zobaczył chyba mój strach w oczach, bo tym razem ponownie to zrobił lecz delikatniej.
- Chyba się mnie nie boisz? - wyszeptał szukając odpowiedzi w mojej twarzy.
- Nie - skłamał, prawie niesłysznie.
Do naszych uszu dobiegła cicha muzyka. Jak się okazało dźwięk dobiegał z piwnicy. Syn właścicieli jakże bogatej posiadłości wyprawił niezłą imprezę.
- Miało go nie być... Psuje mi plany - mruknął pod nosem Toby i zasłonił mnie plecami gdy weszliśmy do pomieszczenia. Imprezowicze nie zdążyli okazać niezadowolenia z przybycia nowego gościa, bo w ich ciałach były już rany śmiertelne. I znowu ten trans. KAżde ciało oberwało kilkakrotnie, wnętrzności były wszędzie. Jedna z ofiar przyczołgała się do mnie i błaganiem o pomoc złapała mnie za kostkę. Nie trwało to długo, bo Toby zmierzył mu głowę butem. Nie wytrzymałam obrzydzenia i stresu i chwilę potem wymiotowałam i płakałam. Ktoś unosił mi włosy i stał nade mną póki nie skończę. Z płaczem usunęła się na ziemię. Toby kucnął przy mnie.
- Co się stało? - spytał czule mnie głaszcząc.
- To dla mnie za dużo... - płakałam.
Umyłam zęby pastą i buzię i przytuliłam się do chłopaka... Znów był.cały we krwi, czułam się bardzo niepewnie.
- Spokojnie, już po wszykim... Na dzisiaj koniec.
- Ale to nie ostani raz - szlochałam.
- Przyzwyczaisz się. - dokończył spokojnie i pocałował mnie w czoło.
Tym razem pobiłam się z Maskym o miejsc z przodu i uwaga... Znowu przegrałam... W drogę powrotną proxy byli tacy jak zawsze nie bardzo rozumiem wpływ morderstw na nich powinno być odwrotnie! A ci śmiali się i chwalili wyczynami z wieczoru.
   Ostatecznie Liu zamieszkał w rezydencji. Jak do tego doszło? Bałam się, że Jeff zaatakuje brata i zrobiłam mu rentgen. Okazało się, że jest chodzącą zbrojownią... Więc w trosce o życie Liu...
- Jeff rozbieraj się - nakazałam po długich oporach wygrałam... Cóż zdarłam ciuchy z Jeff'a. I poszedł na spotkanie z bratem z spodniach. To samo zrobiłam z Liu i jak się okazało nie bez powodu są braćmi! Cwaniaczek miał paręnaście noży! Więc i on poszedł na spotkanie półnagi.
Nie było wesoło od razu zaczęli na siebie krzyczeć... Pobili się... Nie przeszkadzałam im, a gdy Liu znokałtował Jeff'a siłą rzeczy musiał pomóc mi go zanieść do Rezydencji. Jakoś udało mi się ich pogodzić i no najbardziej zaskakujące oni płakali... Widać, że się stęsknili. Najważniejsze, że spróbują żyć razem od nowa. Mieli sobie dużo do wyjaśnienia.
Wróciłam do swojego pokoju, żeby spakować się do podróży. Wyobrażałam sobie scenariusze spotkania z rodziną, aż zrobiło mi się ciepło, nawet nie przeszło mi przez myśl jak otworzy mi oczy przyszłość i jako kto powrócę...

------------------------------------------------------------

Nooo przed nami największa tajemnica od początku serii, rozwiąże się w przeciągu dwóch rozdziałów. Będzie jazda!
Przepraszam za błędy :p
Jak się podobało?
Pozdrawiam Ola ❤

piątek, 16 września 2016

Rozdział 16

             Czułam się jak tułacz, poszukujący celu w życiu. Spowolniłam kroku, a stopy mozolnie ocierały się o ziemię. Czułam się niesamowicie zagubiona w tej sytuacji. Po pierwsze do osiągnęłam swojego celu nie dowiedziałam się kim jestem i ewentualnie do kogo mogę się udać z prośbą o pomoc. Nie mam przecież rodziny i przyjaciół, poza
-Gdybym chociaż wiedziała po co tam mieszkam! Czy do czego konkretnie jestem potrzebna! - walczyłam z myślami łapiąc się za głowę.
Całkowicie straciłam poczucie czasu, miałam ogromną ochotę usiąść gdzieś i jedynie pooddychać. Zrobiłam tak od razu, kiedy dotarłam do miasta, a właściwie jego przedmieście i miałam okazję wyciszyć się na ławce w parku. Padłam na nią niedbale, mogąc z ulgą wyciągnąć nogi, nie bardzo przejmowałam się bólem napinając mięśnie. Mimo późnej pory kręciło się tu mnóstwo ludzi.
- Ciekawe jaki mamy dzień tygodnia- mruknęłam pod nosem jednocześnie krzyżując ręce na piersi i zamykając oczy.Nie przejmowałam się zbędnymi gapiami, którzy mogli pomyśleć ze wyrwałam się z wojska. W przeciągu całego czasu nadeszła chwila, kiedy mogłam odpocząć, niestety kiedy próbuję zasnąć do głowy przychodzą mi absurdalne myśli. Baz sensownie zaczęłam myśleć o Toby'm. Gdy jego imię przeszło mi przez głowę poczułam niesamowitą wściekłość. Zostawił mnie na pastwę losu, bo bał się Operatora?! Zaczęłam się zastanawiać na ile ten nasz związek jest poważny i czy jak najszybciej go nie zakończyć. Miałam wystarczająco dużo problemów, więc nie bardzo miałam czas uganiać się jeszcze za chłopakiem! Poza tym co z resztą? Tęż są skorumpowani, przez Slendera... może nie mam się po co opierać... co oznaczałoby zamieszkanie z nimi, z także zabijanie, którego bałam się jak ognia. A oni, potrafią tylko zabijać! Z czasem zapadłam w lekki sen gdzie miałam urywki z życia szkolnego oraz z domu.
Siedziałam tam na toalecie, miałam widok na swoje ręce, w prawej trzymałam żyletkę i cięłam nią prawą wzdłuż, a nie w poprzek. Krew mocno ściekała, a ja zaciskałam wargi. Nie dowiedziałam się dlaczego to robię, ale to było przyczyną, dlaczego w szkole mi dokuczali. jakaś blondynka zauważyła mnie kiedyś i zrobiła mi zdjęcia, generalnie to wieść rozniosła się szybko.
Z tych koszmarów obudziło mnie szturchnięcie, obudziłam się z ciarkami zapewne z zimna. Obok mnie siedział wysoki i dobrze zbudowany chłopak o jasno brązowych włosach i zielonych oczach takich jak moje. Wyróżniał się poharataną twarzą, pełną blizn, dodawały mu lat. To dzieło skojarzyło mi się od razu z Jeff'em, szczególnie wycięty uśmiech na jego ustach, brakowało mu tylko wypalonych powiek. Po chwili patrzenia na siebie w niezręcznej ciszy, przedstawił się.
- Mam na imię Liu, dlaczego tu siedzisz Alice i to w takim stanie?
- Wybacz Liu , ale mogę Cię nie pamiętać, od kilku miesięcy nie pamiętam niczego.
- Cóż...wiem o tym, ale nie poznałaś mnie jeszcze...
- Jak to? - wzburzyłam się lekko
- Powiem Ci wszytko prosto z mostu, przynajmniej wysłuchaj mnie do końca... postarasz się?
- Błagam Cię, nie dokładaj mi wrażeń. - mruknęłam obojętnie.
- To niezbyt długa historia - usprawiedliwił się, pokiwałam tylko głową, że akceptuję warunki - zobaczyłem Cię pewnego dnia, dziwnie ubraną i dobitą w jakimś nocnym klubie kawałek z tond. Bawiłaś się jak każda inna dziewczyna, napiłaś się i wszytko z tobą było dobrze, przeciętna dziewczyna. Kiedy tańczyliśmy, do klubu wpadł pewien koleś w białej bluzie i czarnych spodniach. Był o tyle podejrzany, bo miał twarz szczelnie schowaną w kapturze.pomyślałem, że twój chłopak i już miałem odchodzić, gdy ciągnęłaś mu kaptur na ułamek sekundy. I w tej chwili go zobaczyłem i poznałem to był...
-Jeff...
- Liu na chwilę zamilkł, zamyślił się, ale wznowił opowieść.
- Tak... Jeff the Killer mój starszy braciszek, który jakiś czas temu zabił nam rodziców i próbował zabić i mnie. Odratowano mnie i gdyby nie te blizny potrafiłbym jakoś zapomnieć, wmówić sobie, że nie mam brata, a moi rodzice zmarli w wypadku samochodowym.
Mało nie padłam z wrażeniem, Jeff ma brata. serce waliło mi z podniecenia, dostała dreszczy, a moje ręce trzęsły nie nie spokojnie. Ciężko było mi uwierzyć, w to co zrobił Jeff. Poczułam obrzydzenie i blokadę. Przeszła mi przez myśl przez głowę czy KAŻDY w rezydencji przeżył coś okropnego w życiu , albo zwariował.
- Wracając do...
- Dlaczego on to zrobił?!
- Słucham? - wydał się lekko zdziwiony moim pytaniem i tym, że jestem zaangażowana w jego opowieść. - Sam chciałbym to wiedzieć, zapewne popadł w obłęd po ataku Randy'iego i jego kumpli to oni spalili mu twarz i włosy. - dodał smutno - pamiętam to jak dzisiaj... Boże... pamiętam to jak dzisiaj i żałuję, że... - schował twarz w dłoniach, byłam zszokowana tak nagłą zmianą nastroju, najwidoczniej musiało to być bardzo traumatyczne przeżycie. Położyłam mu dłoń na plechach i pogładziłam je krzepiąco.
- Co się stało to się nie odstanie. Możemy spróbować jakoś to naprawić.
- NO tak... - westchnął, dałam mu kilka minut na uspokojenie.
- Gdy go zobaczyłem myślałem, że rozszarpię tego dupka, ale serce mi zmiękło, nie widziałem go tyle lat... Uznałem Cię za jedyną nadzieję na spotkanie się z nim. Nie myśl, że chcę Cię wykorzystać, po prostu błagam Cię o pomoc.
- Rozumiem...
-Jesteś jego zakładniczką? Albo dziewczyna?
- Nie nie... mieszkamy w domu Slenderman'a... wiesz kto to?
- Mniej więcej... mieszkacie tam we trójkę? - wydał się zaciekawiony.
- Ależ nie, dołączyłam do tego domu... oj tak po części... generalnie to jestem tam ni dawna i staram się jakoś nie zwariować. W domu Slender'a mieszkają mordercy...
- Tacy jak X-virus?
- Kto? Cóż... on chyba nie.. przynajmniej go nie spotkałam.
- A Ticci Toby albo hmmm Eyleless Jack? Nie bardzo znam się na mordercach, kojarzę tych bardziej popularnych w okolicy czy z wiadomości.
- Oni też, ale jest ich o wiele więcej.
- Oh... i oni wszyscy zabijają?
- Niestety... nie wiem co ja tam robię...
- Pewnie bym tam pasował.... -mruknął pod nosem
- T-też zabijasz??
- Ja... no cóż... ja... nie chcę o tym mówić...
-Rozumiem - poczułam niesmak do Liu, liczyła, że spotkałam pomoc, wsparcie...
-Pomożesz mi spotkać się z Jeff'em?
- Ja... postaram się, ale nie mogę wrócić w najbliższym czasie tam, mam na pieńku z Slenderman'em... - opowiedziałam towarzyszowi co mi się przytrafiło dopiero co
- Powinnaś ochłonąć przez najbliższe dni. - podsumował z namysłem - dobrze byłoby też opatrzyć Ci rany i pozwolić Ci wypocząć. Jeśli mi ufasz choć trochę to przyjmij proszę moje zaproszenie. Przenocuję Cię ile będzie trzeba. Wiem jak się czujesz, tęż pozostałem sam na świecie po śmierci moich rodziców, bałem się i byłem bardzo zagubiony... To chyba dobry pomysł - mimo oporów zgodziłam się, bo niby co miałam ze sobą zrobić? Więc, wstaliśmy i kierowaliśmy się w stronę kamienic. Liu nawijał o Jeff'ie, przeważnie mówił o bardzo szczęśliwych chwilach. Niby słuchałam tej gaduły, ale byłam pogrążona we własnych myślach. Trochę patrzyłam na niebo trochę na drzewa, znów udał mi stracić poczucie czasu, akurat była 05;26 gdy spojrzałam na zegar ratusza, a Liu z dużą siłą został odciągnięty w tył i z niesamowitą siłą uderzony w twarz przez napastnika. Szybko zareagowałam, o tyle dobrze, że nie doszło do kolejnych ciosów. Liu leżał na ziemi lekko roztrzęsiony z potokiem krwi z nosa. Nic nie powiedziałam tylko odepchnęłam z całej siły napastnika, który podniósł rękę i na mnie i przywalił mi w lewy piczek, jednak znacznie lżej niż poprzednio mojemu towarzyszowi. Gdy zgięłam się w pół z bólu , ta osoba przyciągnęła mnie do siebie z całej siły i trzymała przy swojej klatce. Miał bardzo nierówny oddech, a serce biło jak szalone. Wzięłam kilka oddechów i poczułam bardzo znajomy mi zapach.
- Toby ty oszołomie!! - wykrzyknęłam próbując się uwolnić, niestety na marne... chłopak był dziesięć razy silniejszy, do tego był pod wpływem gniewu i adrenaliny. To wyjaśniałoby dlaczego mnie uderzył, poza tym umknęło mi, że jest chory przez co czasem jeszcze bardziej się nakręca. Katem oka zauważyłam, że jedna z jego siekier skierowana jest w stronę Liu, który pozbierał się i już był gotów zaatakować. Natomiast Toby mało nie wychodził z siebie, jak nigdy nie ukrywał twarzy, miał tylko kaptur z szarej bluzy z którego sterczały mi kosmyki kasztanowych włosów... oczy go zdradziły... płonęły czystą nienawiścią.
- ODEJDŹ! ZOSTAW JĄ W SPOKOJU! - ryczał Liu
- JAK ŚMIESZ! PRZYSIĘGAM, ŻE CIĘ ZABIJE! POĆWIARTUJĘ! WYRWĘ CI FLAKI!
- NIE BÓJ SIĘ ALICE!
- NIE MASZ PRAWA SIĘ DO NIEJ ODZYWAĆ!- w sumie to kiedyś liczyłam na jakąś scenę zazdrości ze strony Toby'ego, ale dlaczego w takiej chwili... Miałam go gdzieś, albo dosadniej... miałam szczerze wyjebane na tego głupka...
- Słońce nie przejmuj się nim, zaraz wrócimy...
- Nigdzie nie wrócimy, idę z Dave'm. - odparłam szorstko, przy okazji zmieniając imię Liu, żeby go przedwcześnie nie zdradzić.
- S-słucham? - pierwsza fala obłędu opadła
- A-ale... - opuścił siekierę i jakby stracił język w gębie.
- A czego się spodziewałeś! - udało mi się odsunąć od niego na kilka kroków. - Zostawiłeś mnie bo bałeś się GO! mogłam zginąć, a Ty miełeś to w dupie! Jesteś przy mnie tylko wtedy jak Ci się nudzi! Jak mam brać Cię na poważnie?!
-Ja... - nogi mu się ugięły i złapał się za głowę.
- Kto jest dla Ciebie ważniejszy?! - Przestań błagam...
- Postaw się w mojej sytuacji! Co byś ze mną zrobił! Najchętniej zostawiłabym Cię! I właśnie to...
- Ale ja Cię kocham! - wykrzyczał w akcie desperacji.
- Miałeś okazję to udowodnić, a zawiodłeś mnie jak nikt inny!
- Nie miałem wyboru!
- Oczywiście, że miałeś! -ręce mu opadły i nie wiedział co powiedzieć. Odetchnęłam głośno.
- Wrócę do rezydencji za kilka dni, do tej pory chcę mieć spokój.
Odwróciłam się od chłopaka i wraz z Liu odsieliśmy się od Toby'ego, zostawiając wyżywającego się na pobliskich obiektach i krzyczącego w niebo-głosy. Na szczęście nie szedł za nami. W końcu dotarliśmy do domu Liu, było to małe skromne mieszkanie, na te kilka dni spałam w jego łóżku, a on na kanapie w salonie. Były tam półki uginające się od książek i filmów. W pokoju miał sprzęt do ćwiczeń i ku mojemu zdziwieniu bardzo dobrze gotował. Zajął się moimi ranami i choć dużo nie gadaliśmy, bo większość dnia spędzał w pracy (no cóż Slendi nie utrzyma każdego XD) to bardzo polubiłam jakże kulturalnego i szarmanckiego Liu. A w jego mieszkanku czułam się jak w swoim własnym, choć go wcale nie pamiętam. Ciasne, ale własne. Po około pięciu dniach, zebrałam się na odwagę, zęby wrócić do rezydencji i chociaż wstępnie przeprosić Operatora i grzecznie odmówić zostania proxy. Tak doradził mi Liu.
- Nie rób sobie wrogów... Odegrasz się jak będziesz silniejsza. - mówił pociągając po pracy zimne piwo.
Podczas tego pobytu zajęliśmy się jeszcze jedną kwestią... Mianowicie poszukiwaliśmy rodzin z nazwiskiem Wallyson. To był ogromny przełom w moim teraźniejszym życiu, bo w końcu ktoś raczył mi pomoc. Bo kilku zarwanych nocach zostało mi kilka rodzin do wyboru o rożnym stanie społecznym i różnej budowie rodzin. Ciężko było wytypować tą jedyną rodzinę ze względu na podobieństwo, bo połowa z nich nie miała zdjęć w internecie. Sprawdziliśmy raporty policji o zaginionych ludziach, faktycznie znajdowała się tam dziewczyna o takim samym wyglądzie jak ja i nazwisku, ale o innym imieniu. Postanowiłam, że za wszelka cenę odnajdę to rodzinę i chociaż przekonam się czy to oni mogą być moja rodzina. nie rozumiałam tylko dlaczego imię się nie zgadzało.
- Może to tylko pomyłka - analizował Liu nachylając się nade mną po skończonych ćwiczeniach na siłowni. Nic mu nie odpowiedziałam, bo speszył mnie jego widok bez koszulki.
Spisałam adres tej i innej rodziny, a także adres komisariatu. Największym problemem była odległość, od najbliżej rodziny znajdowałam się blisko 200 kilometrów. Jednak to tylko dodawało mi skrzydeł, postanowiłam też nikogo nie informować o mich poszukiwać. Kto wie co strzeliłoby im do szyi. Nadszedł dzień powrotu, na pożegnanie Liu dał mi swój czarno biały szalik w paski, bo wiał dość mocny wiatr. Obiecaliśmy sobie, że jakoś sobie pomożemy z naszymi problemami. Chłopak odprowadził mnie pod sam las i przytulił, dalej ruszyłam sama. Uznałam, że do rezydencji wejdę prze okno swojego pokoju, gdyż niepotrzebnie będę się afiszować. Gdy spięłam się w sobie z ogromnym stresem udałam się do gabinetu operatora. Rozmowa przebiegła szybko, przeprosiwszy go i o dziwo on mnie, brzmiało to nawet szczere... Większość domowników siedziała na dole, kanapie oglądając film w ciszy. Toby natomiast siedział przybity przy stole ze spuszczoną głową, zakrywając sobie twarz. Z jakiegoś powodu kiwał głową na lewo i prawo. jak się potem okazało ClockWork, okazała się ZNÓW przeciwko mnie! Jej przeprosiny nie były szczere, a mogłam się tego spodziewać!
- Toby... kochanie... nie bądź taki smutny, nie była Ciebie warta! Ja nigdy bym Cie tak nie potraktowała!
- Co za podła sucz... - bąknęłam pod nosem - a tak mnie przepraszała... obiecywała zmianę - co do Toby'ego miałam mieszane uczucia, a teraz było najważniejsze zbadać sytuację pomiędzy przyjaciółmi. Na palcach podkradłam się do zajętych filmem i od przeskoczyłam przez tył kanapy, lądując na kolanach, Roześmianego, Helen'a, Ben'a, Hoody'ego, a głową wylądowałam na kolanach Masky'ego. Trochę ze strachu, bólu i zaskoczenia wykrzykneli. Ci co leżeli od razu poderwali się na równe nogi.
- ALICE! - wykrzykneli wszyscy na raz.
- Wybaczcie, że tak długo mnie nie było. - W końcu jesteś!
- Coś mnie ominęło?
- Nie bardzo...
- Trochę nudno bez Ciebie!
Trochę pogadaliśmy w bardzo luźnej atmosferze o różnych pirdołach, ale szybko wróciliśmy do oglądania filmu. Z kuchni czułam na sobie dwie pary oczu... po jakimś czasie tylko jedną nieustannie, co było trochę stresujące. Co jakiś czas byłam zabierana komuś z rąk do rąk jak pluszak i jak pluszak przytulana. Chociaż to mordercy to mają minimum uczuć. Poza tym byłam jedną z bardzo nielicznych dziewczyn w domu na ogromną chmarę chłopaków... Było naprawdę przyjemnie. W końcu wstałam z kanapy wyrywając się z obiegu. W tym samym czasie Toby wstał z krzesła w kuchni, a przez drzwi frontowe wparował umorusany krwią Jeff. Początkowo bardzo się ucieszył na mój widok, zmieniło się to jednak w ułamku sekundy. Przycisnął mnie do ściany jak przy pierwszym spotkaniu i zaciągnął szalik od Liu na mojej szui tak, że się dusiłam.
- SKĄD GO MASZ?! - krzyczał świdrując mnie przekrwawionymi oczami.
-------------------------------------------------------------

Jakoś mnie naszło, żeby coś pisać, bo szkoda to zostawić. Ale co zrobić jak nie było weny... XD Dużo tajemnic przed nami! Powinnam chyba zrobić nową ankietę na temat chłopaka, bo kilku nowych dojdzie haha i relacje z innymi nam się wyjaśnią xD No, ale nie zkreślajmy od razu Toby'ego haha nom jak tam wakacje? Niestety już szkoła T.T Przepraszam za błęby, POZDRAWIAM OLA

czwartek, 3 marca 2016

Rozdział 15

              Oznajmiłam wszystkiem zebranym, że muszę gdzieś iść, nie chciałam mówić, że chodzi o Slender'a. Prawdopodobnie zaczeliby podejrzewać, że coś się może złego stać, bo przecież Slender rozmawiał ze mną tylko raz, gdy musiałam zamieszkać w Rezydencji. Już od jakiegoś czasu próbowałam z nim porozmawiać, jednak za każdym razem coś stawało mi na przeszkodzie. Operator zapewne odcztał moje myśli i chce postawić sprawę jasno. Szłam długim mrocznym korytarzem omijając drzwi wszystkie w jednolitym kolorze. Bardzo rzadko przychodziłam na piętro Operatora, po pierwsze nie miałam po co, a po drugie bałam się. Stanęłam przed solidnymi, drewnianymi drzwiami ręcznie i mozolnie zdobionymi. Zrobiłam obojętną twarz i zapukałam, od razu dostałam pozwolenie na wejście. Moje oczy powędrowały do regałów z książkami w skórzanych okładkach, a następnie do bijacego ciepłem i bezpieczeństwem ogniska w kominku. Przy nim w wielkim fotelu wylegiwał wysoki na trzy-cztery metry biały jak śmierć, bez twarzy demon w garniturze. Macki z jego pleców wiły się niespokojne.  Pokiwałam głową, że nie chcę siadać i wpatrywałam się wyczekująco. Wstał.
- Irytują mnie Twoje myśli. Nie powinnaś doszukiwać pewnych prawd, na które nie jesteś gotowa.
- Skoro to dotyczy mnie, mojego życia, to mam prawo wiedzieć! Nie mam pojęcia kim ja jestem, kim są moi rodzice, gdzie mieszkam!
- Ucisz się, nie skończyłem.
- Ja też nie skończyłam! - podeszłam bliżej nabuzowana gniewem - Co z moimi przyjaciółmi?! Co ze szkołą i prawdziwym życiem! Chcę normalnie żyć!
- Zamilcz. - jego ton głosu był bliski takiemu z dreszczowca.
- Nie! Mam dość siedzenia tutaj i bycia bezużyteczną! Nie wiem w dalszym ciągu jaką rolę tu pełnię?! Sprzątaczki?! Zabawki?! Ofiary?! Kim ja jestem! - miałam szczerą ochotę rzucić się mu do szyi.

-Śpij.

Szmery, stukanie, kaszel, wypuszczanie powietrza, te odgłosy jak nigdy wydały mi się niezwykle drażniące podczas przebudzania. Nie otwierając oczu zastanawiałam się kiedy poszłam spać i dlaczego śpię na kanapie na dole w salonie.
- Ooommmm - zamruczałam zmęczona i z lekkimi z zwrotami głowy postawiłam się do pozycji siedzącej. Przetarłam oczy usuwając śpiochy jednocześnie poprawiając ostrość widzenia. Ze zdziwienia, aż zmrużyłam oczy, będąc zaskoczona widokiem trzech bardzo specyficznych dziewczyn siedzących na fotelach obok kanapy. Wpatrywał się we mnie drapieżnym bądź morderczym wzrokiem. Nie dość, że czułam się nieswojo to bałam się jakkolwiek poruszyć, a one nie odrywały ode mnie morderczych oczu. Pierwsza z nich siedząca najbliżej... Jej wygląd... Zmasakrowane ciało... Przeszły mnie dreszcze, jakby sama śmierć się na mnie patrzyła. Nawet nie zwróciłam uwagi, że zagapiłam się na nią, zrobiło mi się głupio i odwróciłam głowę. O dziwo przyjaźnie się zaśmiała.
- Twoją słodka główka, byłaby perełką w mojej kolekcji. - powiedziała pociągającym tonem zagryzając wargę.
Przestraszyłam się i szybko zmierzyłam ją wzrokiem.
- Jestem Anastazja Hetfield pudelku - zaśmiała się uroczo opierając rękę o twarz - średniego wzrostu, szczupła o długich do pasa włosy w kolorze ciemnego blondu. Nosiła je związane w dwa warkocze. Zauważyłam, że miała heterohromię, lewe oko było niebieskie a prawe brązowe. Ubrana była na czarno, na szyi raziły bolesne blizna po szyciu. Musiało przytrafić się jej coś strasznego.  Nosiła czarną bandamę którą, zapewne zakładała na twarz. Miała czarną prześwitującą koszule bez rękawów pod którą widniał świetny, czarny, modny stanik, a także czarne krótakie spodenki. Zazdrościłam jej glanów, które sięgały jej do połowy łydki. Na całym ciele miały a pełno blizn po nacięciach, najwidoczniej często rani się. Część była ukryta pod bandażami. Jednak najbardziej odrażające wydały mi skazy na jej twarzy, a właściwie to po prawej części. Miała wypaloną powiekę i rozciety policzek w grymasie uśmiechu. U boku połyskiwał ładny sztylet, tuż obok... głowy... Prawdziwej... Odciętej głowy... Szybko wycofałam się i uciekłam do kuchni, oparłam się o blat głęboko oddychając.
- Nie bój się maleńka! Nic ci nie zrobię... Na chwilę obecną.  - zachichotała słodko puszczając mi oczko.
- Nazywam się Jane Jackson,ale dla Ciebie Evil lub Apocalipse. - odparła szorstko i wyniośle, dziewczyna siedząca  na fotelu naprzeciw mnie. Była średniego wzrostu około 165cm, a jej oczy i włosy długie do pasa chyba naturalnie krwisto czerwona. Była dość obojętna na moją osobę.  Ostatnia z nas zabijała nas wzrokiem od góry do dołu, przeszywała moją duszę na wznak. Mimo to postanowiła się przywitać.
- Priwjet mjenja zawut Sara. - oznajmiła czystokrwistym rosyjskim. Miała ciemno brązowe, długie włosy i bladą skórę, którą zdobią tatuaże. Była dość niziutka. Cierpi na heterochromię, w wyniku której jedno jej oko jest ciemnobrązowe, a drugie intensywnie zielone.  Zachwyciły mnie jej długie i nienagannie wystylizowane paznokcie pomalowane na szaro.
Nie wiedziałam jak się zachowywać, obserwowały każdy mój ruch. Przeciągnęłam się, jednocześnie wstając. Skierowałam się do kuchni wyciągając z szfek szklanki.
- Chcecie kawy, herbaty albo coś... Został nam jeszcze kawałek sernika, może chłopaki się nie wkurzął.
Nastała dziwna cisza i nagle Evil wybuchła.
- Jaja sobie robisz! Ciastka i herbata?! Żarty?! Jestem tu żeby Cię zabić, a nie!
- Dziewczyno spokojnie, ona o niczym nie wie... - wtrąciła Sara.
- To słodkie na swój sposób! - zachichotała Anastazja i jednym zgrabnym skokiem znalazła się tuż przy mojej twarzy i pogłaskała mnie po policzku.
- Co ty robisz? - pisnęłam zszokowana, przytłoczona jej obecnością. - Co ty się dzieje! - uciekłam czy prędzej spanikowana. Wpadłam na kogoś, przeszły mnie ciarki i szybko się odsunęłam. Uniosłam głowę i dostrzegłam kamienną twarz Toby'ego, nie mogałam się opanować z radości, więc nic dziwnego, że rzuciłam się mu na szyję. Nie trwało to długo, on po prostu mnie odepchną, jakbym była kimś obcym i pustym wzrokiem mnie prześwietlił. Chwilę potem odszedł. Nikogo poza nim już nie widziałam... Lekko oszołomiona usłyszałam dziwny odgłos, jakby zepsutego telefonu, następnie zamieszanie z salonu, dziewczyny chyba panikowały... Nie byłam do końca pewna, bo niespodziewanie usnęłam.
Poziom mojej spostrzegawczości pozwolił mi dostrzec, że wszystkie jesteśmy ubrane w takie same moro kombinezony. Obudziłyśmy się prawie że jednocześnie, starając się wstać i ustawić do pionu. Byłyśmy tylko poturbowane...
Stałam pomiędzy nimi w różnym rzędzie, a wokół nas unosiła się gęsta mgła. Rozejrzałam się po pobliskim terenie. Znajdowałam się na nieznanej mi polanie, nie orientowałam się w otoczeniu przez co czułam się nieswojo. Z mgły wynurzyły się postacie ustawione w półokrągłu. Na ich czele stał sam Operator narwowo machjąc mackami. Obok niego nie stali moi przyjaciele, lecz mordercy i marionetki Slendera. Każdy z nich miał śmierć i grozę w oczach, byli nie do poznania.
- Jesteśmy tutaj, by uświadomić was, że przynależność do naszej rodziny jest czymś cennym i należy to docenić i mnie słuchać. - zaczął skrzekliwym, niebezpiecznie groźnym tonem Slender. Pierwsze zdanie jego przemówienia było skierowane do mnie, najprawdopodobniej to co teraz mnie czeka to przez mój brak szacunku. - Jest w cztery, niesamowite, mordercze o zabójczych instynktach młode, piękne kobiety. Ale zapewnienie Was, że w przeciągu kilku dni, zostanie z was tylko jedna. Będziecie walczyć o swoje życie, bez zasad bez hamulców, daję wam wolną rękę. Chcę zwycięzcę... A zwycięsca otrzyma nagrodę.
Czas zacząć Igrzyska, pierwsze i ostatnie zawody w waszym życiu.
Po dziwnym sygnale moje przeciwniczki rozbiegły się w różnych kierunkach, a ja stałam i bacznie obserwowałam towarzystwo. Niespodziewanie zaczęłam się śmieć.
- Dobra! Macie mnie! Już rozumiem mój błąd! Haha, nieźle mnie nastraszyliście, ale może wróćmy do domu, koniec tej dramy. - szłam coraz bliżej ich dość beztrosko. Nie spodziewałam się, że tuż obok mnie wyląduje macka Operatora, najwidoczniej serio się wkurzył i nie żartował.
- Dobra, ok już idę... Ktoś tu ma okres... - mruknęłam i olewająco włożyłam ręce do kieszeni wesoło pogwizdując.
W środku lasu we wszechogarniającej mnie ciszy uświadomiłam sobie, że to nie nie żart... Podrapałam się w głowę i przykucnęłam w pobliskich krzakach.
- Jak mam pokonać te wariatki?! Nawet jeśli ukryję to w końcu będę musiała pokonać ostatnią... Ehh...Uważaj na siebie. - powiedziałam na pocieszenie i zaczęłam się skradać.
Miałam nadzieję, że nie zginę w przeciągu pierwszego etapu. Ruszyłam w kierunku, który wskazał Operator, na szczęście znałam dalszt teren i widziałam gdzie jest jezioro. Biegłam w  jego kierunku i co chwila zatrzymywałam się chowając się za krzakami. Gdy promienie słońca rozjsniły równinę i  ziemia przed jeziorem przez chwilę poczułam się jak na zwykłym spacerze z Helenem... Niestety mogłam nie dożyć następnego. Na skale przy jeziorze spoczywały cztery plecaki. Dwa duże, czarne podpisane znakami proxy, w jednym musi być broń, a w tym drugim pożywienie.
-Przydałoby się zdobyć oba, jednak jest wielkie zagrożenie,  zapewne nie tylko ja się czaje na zdobycz. Moje przeciwniczki czyhają na moją duszę. - Nagle coś śmignęło mi przed oczyma. To trwało dosłownie chwilę i miało mnie zmylić. Szybko przeczołgałam się z pola rażenia. Jedna dziewczyn chwyciła jeden z plecakoów i biegła ile sił w nogach w kierunku lasu. Widziałam ja może przez jeszcze parę ostatnich sekund, byłam zbyt zestresowana... Adrenalina skończyła uświadomiłam sobie, że to nie żart. Muszę zrobić wszystko, żeby ocalić swoją duszę. Jej blond włosy zniknęły w zieleni. Korzystając z trzeźwego umysłu chwyciłam za jakiś kij w i kamieniem patrzyłam koniec. Stworzyłam prowizoryczną dzidę... Na niewiele się zda, ale przynajmniej nie byłam całkiem bezbronne. Rozmyślała jak by przechytrzyć przeciwniczki i czy będę w stanie kogokolwiek zabić... Niespodziewanieobłąkany krzyk cierpienia przeplatany wrzaskami skazującymi na śmierć opętał las...Stało się... Pierwsza z nas odpadła z Igrzysk Proxy... Moja śmierć zbliżała się nieubłagalnie. W końcu i tak będę musiał stawić czoła jednej z nich.Nie rzuciłamm się w pogoń, bo nie mam po co. Gdybym zabrała mój plecak to co innego, lecz postanawiam zostać i powoli się przemieszczać. Każdy mój oddech i krok rozbrzmiewał w lesie zdradzając mnie i skazując na zgubę. Wreszcie z gęstwiny wybiegła Anastazja. Odruchowo ruszyłam za nią. Rzuciłam w nią bezmyślnje jedyną bronią, do tego zrobiła unik. Biegła dalej. Odwraciła się w moją stronę i celowała ogromnym nożm w serce... Cudem i w ostatniej chwili unikłam zagrożenia upadających na tworzą na korę i szyszki, źle dla mnie, że trafiła mi w dłoń. Czułam niepowstrzymany, tępy ból, lecz mimo wszystko biegłam uparcie w jej kierunku. W całym tym zamieszaniu zabrałam dziewczynie plecak, co mogło mnie uratować... Musiałam się tylko wyplątać z sideł furii Anastazii, teraz to ja uciekała. Odwracałam się co jakiś czas, by rozeznać się w sytuacji. Rywalka posyłała kolejne noże, lecz byłam szybsza. Jedno z ostrzy wbiło mi się z placek, więc niespodziewanie postanowiłam zmienić kierunek ucieczki. Żuciłam w nią nożem, który fartem w nią trafił tworząc nierówną linie nad jej brwiami. Krew zalewała jej oko... Dziewczynę ogarnęła jescze większa furia, próbuje we mnie znów rzucić, ale chybiła. W najmniej oczekiwanym momencie odwrociłam się i z impetem powaliłam ją na ziemię. Przytrzymałjejam ręce i nog, niedbale wycierałam kurtką jej krew z twarzy.
-Muszę być silna. Nie mogę się tak po prostu rozkleić. Muszę ją zabić... - biłam się z myślami.
Patrzyłam jej prosto w oczy. Były przepełnione nienawiścią i wściekłością. Kręciłam na boki, lekko głową. Ona próbowała mnie ugryźć, lecz ja brutalnie złapałam  ją za włosy i dociskałm ją do ziemi.
- Coś mi się wydaje, że chyba zacznę od ust. Jeff'owi się spodpbasz... - powiedziałam i zastanawiaałm się czy dam radę ją skrzywdzić - Tak, tak, usta już ci się raczej nie przydadzą... - stwierdziłam na co ona splunęła na mnie mieszaniną śliny i krwi. Cała zaczerwieniłam się na twarzy.
- No dobra, nie ma na co czekać.
Koniec mojego ostrza przecinało jej wargę.  Rana obficie krwawiła. Nie sprawiało mi to żadnej frajdy... Jej ból i krzyki liczyłam, że nie będę musiał jej zabić, może się wykrawawi. Dziewczyna jęczała z bólu, a ja zaczynałam panikowć. W chwili gdy mrugnęłam... Coś strzeliło... Nie musiałam długo się przyglądać, żeby zobaczyć, że z głowy Anastazii wystawał drewniany oszczep... Wyłupiłam oczy na zmarnowane ciało trupa, biedna... Wyglądała tak żałośnie, nią miałam czasu jej opałakiwać, bo w moją stronę biegła ostatnia zawodniczka, Sara...
To był już mój koniec...
Pięłam się po skalistym zboczu z jakąkolwiek nadzieją na przetrwanie. Dusiłam się łapczywie,  próbowałam złapać oddech. Byłam zmęczona, czułam jednocześnie na karku oddech śmierci, śmiech ostatniej przeciwniczki, Sary.
- Chodź! Załatwię to bezboleśnie! - darła się niczym wariatka.
Kurczowo złpałam się skały i przyległam do niej. Potok łez zalał mi twarz. Ostatecznie mogłam tylko uciekać nic innego mi nie pozostało. Próbowałam się wspinać lecz skały zdzierały mi dłonie. Dusiłam się paniką i łykałam powietrze. Nie miałam na nic siły cały czas się zasywałam... A dłonie dziewczyny sięgały po mnie, jak śmierć kościstymi palcami... Wiedziałam, że czeka mnie długa i bolesna męka.
- Nie chcę umierać... Tak... Bardzo... Chcę żyć... - płakałam histerycznie.
- Masz natychmiast zejść! I tak Cię zabiję pudelku!
- Nie... Błagam... - skomlałam o litość - NIE!!! - wykrzyknęłam ile sił w płucach, jakby miało być to moje ostatnie słowo. Razem z tym krzykiem rozległ się podejrzaney trzask... Odruchowo odskoczyłam na skałę obok i patrzyłam jak ta wczśniejsza odłamuje się i stacza się. Bałam się...Ale to się stało. Nieszczęśliwie głaz rozgniutł ostatnią przeciwniczkę, rozbryzgując krew i wnętrzności na odległość dwuch metrów. Zapiszczałam bezgłoście czym prędzej zjeżdżając na tyłku w dół z nadzieją na uratowanie dziewczyny. Nie chciałam, żeby umarła. Siłowałam się ze skałą przez blisko pół godziny. Z wycieńczenia i braku łez i nadziei usunęłam się na ziemię głęboko sapiąc. Gdy mniej-więcej doszłam do siebie, bezsilnie spojrzałam na rozbryzgane flaki. Niechętnie wstałam u szurając nogami szłam do miejsca gdzie rozpoczęły się igrzyska. Ręce miotały się bezwładnie odbijając się o poobijane uda. Wzdychałam raz po raz... Moje serce było ciężkie, a dusza niczym czarna dziura zmagała się z myślami. Łapałam co raz powietrze i wycierałam krew cieknącą z czoła. Miałam rację docierając na polanę. Bez wyjątku byli tam wszyscy spowici gęsta mgłą. Stali niczym mur za Operatorem, jego rycerze, przyjaciele, oparcie czy raczej słudzy. Zbliżałam się z każdym krokiem do demona, który podawał kościstą, szponiastą dłoń. Miałam wrażenie jakby chichotał.
- Alice, zostań moim Proxy. - powiedział do resztki mnie. Zachwiałam się lekko. Mieszkańcy rezydencji bacznie wyczekiwali odpowiedzi.
Stał dumnie wyprostowany bezpośrednio wpatrując się w moją osobę. Rozejrzałam się po przyjaciołach, na ich twarzach malowała się radość, ulga, duma... Duma... Ale za co? Pochłoną mnie smutek, flustracja i wściekłość,a szczególnie narastający gniew i siła, która pomoże mi pokonać zło. Spóściłam głowę jednocześnie zaciskając wargi i pięści.
- Nigdy! - wybuchnęłam - nigdy nie zostanę twoją marionetką!!! - zgromiłam go wzrokiem, wyprostowałam się  i odwróciłam plecami do wszystkich tam zebranych. Przymknęłam oczy i szybkim krokiem podążałam do lasu.
Teraz nadchodzi mój czas...
---------------------------------------------------
Dziękuję wszystkim za nadesłanie postaci! Wybór nie był łatwy, a resztę na pewno też wykorzystam! Przepraszam, że Was pozabijałam :p

Miku - Anastazja Hetfield
Baalberith - Evil
Sara - Sara Bein

Play Tanshi, serdecznie dziękuję, że poczekałaś i byłaś cierpiwa. Bardzo mi miło, że czekałaś! Przepraszam,że aż tyle czekałaś :(

Astoroth, bardzo przepraszam za takie opóźnienie i za nieprawidłowy termin nowego posta... Przepraszam, że Cię zawiodłam

Love lov, jest mi naprawdę bardzo źle, że po pierwsze tyle musiałaś czekać i po drugie przepraszma nie powinnam mówić coś czego nie zrobię.

Sara Brzozowska, Ciebie również przepraszam za to okropne czekanie, naprawdę mi głupi, szczególnie za błędny post

Unknown przykro mi i wstyd za to zamieszanie i zawiodłam Cię, nie chciałam, robić takiego zamętu, przepraszam, że tyle czekasz na nowy post.

Aishiteru xD, byłaś i jesteś niesamowita... To bardzo dużo dla mnie znaczy Twoje zrozumienie i wyrozumiałoś. Cieszę się za wspaniałe wsparcie z Twojej strony mimo oporów w moim pisaniu. Rozumiesz, że nie zawsze jest z górki i nie zawsze da się napisać coś dobrego szczególnie jak tyle wokół się dzieje. Bardzo dziękuję za Twoją postawę i oczywiście przepraszam za tak długie czekanie.

Milena Borowska, wybacz, ale to co mówiłaś o cierpliwości jako granicy troszkę nie było w porządku. Nie mam obowiązku pisać tego bloga, to moje hobby i zabawa dla nas wszystkich. Wszyscy doskonale wiemy jak jest z pisaniem bez weny czy pod presją, z resztą też nie muszę się tłumaczyć z tego co i kiedy wstawiam. Oczywiście, przepraszam za ostatniego posta, bo mam za niego wyrzuty i naprawdę przepraszam, że nie wstawiałam nic tak długo. :( jesteś cennym czytelnikiem jak każdy tutaj i nie chcę, Cię stracić ;)

MOJE PRZEPROSINY SĄ DLA KAŻDEGO CZTELNIKA, NAPRAWDĘ PRZEPRASZAM ZA BŁĘDNE INFO ORAZ ŻE TAK DŁUGO MNJE NIE BYŁO.
ALE WSZTKO WRÓCI DO NORMY. BEDZIEMY SIĘ ŚWIETNIE BAWIĆ! ❤❤❤

Kocham Was moi psychole! ❤
Czeka nas dużo niespodzianek!
Oto mój snap piszcie śmiało! ola2502
Pozdrawiam Ola ❤

poniedziałek, 22 lutego 2016

Rozdział 14

       - Cześć Ben? – powitałam elfa nieco pytająco. Dlaczego taka reakcja nastąpiła? Prawdopodobnie, dlatego, że powinnam budzić się obok innego mordercy… aż krew zaczyna mi ciec z nosa… tak czy owak na moim łóżku siedział Ben Drowned i przyglądał mi się badawczo. Wyglądał jak co dzień, ubrany w czarne, ciasne spodnie i koszulkę z długim rękawem o tej samej barwie. Miał na sobie wysokie brązowe buty oraz gruby skórzany pas przecinający my pierś, zieloną tunikę z kapturem i rękawiczki bez palców. Miał tą samą, dziką blond czuprynę i czarne oczy  z czerwonymi źrenicami z tą różnicą, że teraz nie ściekała mu z nich krew.
- Co tu robisz? – nie ukrywałam zdziwienia.
- Wiesz co? Nie miałem okazji Cię dobrze poznać, bo miałem cię gdzieś na początku, a potem kiedy już uznałem, że jesteś mnie godna. – machnął ręką po królewsku wskazując siebie – to ten idiota, Rogers nie pozwala nikomu się do ciebie zbliżyć. Ironia! – przybliżył się na czworaka z łobuzerskim uśmiechem. – A, że nikogo z Proxy  nie ma to zabawisz się dzisiaj za mną.
- Aha. – palnęłam.
- Daj z siebie trochę ekscytacji! Za długo siedzisz sama.
- Pewnie tak.
- To co idziesz ze mną?- spytał bardzo tajemniczo wyciągając do mnie rękę. – Będziemy się świetnie bawić, Toby się trochę wkurzy… Będzie ubaw…
- To twoje „Będzie ubaw” brzmi jak zapowiedź terroru, ale zgoda! – podałam mu rękę i automatycznie zamknęłam oczy.
- Po co zamykasz oczy? – spytał Ben po chwili ciszy – Jeszcze nic nie zrobiłem. – zaczął się śmiać.
 - Co?! – walnęłam go poduszką – rusz się!
- Dobra… więc… miłej zabawy…
W chwilę potem poczułam powiem ciepłego miłego wiatru. Otworzyłam oczy i stało się coś czego się spodziewałam najmniej. Stałam na dziedzińcu obsadzonym pięknymi drzewami. Wszystko byłoby w najlepszym porządku, gdyby nie fakt, że stałam przed jakąś różową szkołą z szyldem : LICEUM SŁODKI AMORIS
- Chyba mam przewalone… - pisnęłam pod nosem – Ben posrany krasnalu ja cię zatłukę! Co to w ogóle za szkoła?! Słodki Amoris?! Pfff… To pewnie jakiś głupi żart. – buzowało we mnie, ale to co miało się wydarzyć przeszło moje najśmielsze oczekiwania.
Pchnęłam drzwi i weszłam na korytarz, była tam schludnie i różowo, chyba były lekcje, bo korytarz był całkiem pusty. Postanowiłam powoli, bardzo powoli nim iść. Nagle przed moje nogi spadła do bólu przyozdobiona brokatem różowa kartka; „Alice Wallyson, witaj w odcinku 1 jesteś nową uczennicą w Słodkim Amorisie. Czy odnajdziesz miłość…”
- Co do cholery?! – podarłam kartkę nie czytając do końca i szłam dalej korytarzem.
Nagle ktoś złapał mnie za ramię, zadrżałam i szybko się odwróciłam.
-Przepraszam, ale kim jesteś?- spytał uprzejmie blondyn o niebieskich oczach. Miał na sobie białą schludną koszulę, brązowe spodnie i błękitny krawat.
- Jestem Alice Wallyson i szukam…
- Ach! To ty jesteś ta nowa!
- Ta nowa? O czym ty mówisz? – zastanawiałam się co uknuł Ben.
- Szukasz pewnie klasy. Ja jestem Natanie, gospodarz szkoły. Składa się doskonale, że mamy razem lekcje, zaprowadzę cię i jeśli nie masz nic przeciwko usiądę z tobą.
- M-moment! - Tak bardzo mój ton brzmiał jak ton Hoody'ego.
- A czy ja się zgodziłam?! – wydarłam się w myślach, gdy Natalnie wepchnął mnie do klasy. Przedstawił mnie mojej klasie… banda oszołomów… jakiś okularnik, który wyglądał jak Dexter, czarnowłosy ziomek zafascynowany grą, obok niego identyczny tyle, że z niebieskimi włosami ubrany w niepasujące do sibie ciuchy –o ile zakład, że to gej?- i koleś wyglądający jak na jakimś haju, oderwany od świata realnego. Ubrany jak szlachta sprzed dwustu lat, z białymi włosami o zgniło zielonych końcówkach i dwukolorowych oczach. Dziewczyny też wyglądały na ostro rąbnięte, a najbardziej zadufana w sobie blondi z jej orszakiem.
- O kurwa… - na szczęście palnęłam to w myślach… ręce opadają… to moja klasa? I co mam się tu uczyć… o nie nie nie! Gdzie ten głupi skrzat?! Ma mi natychmiast wyjaśnić co tu się dzieje.
- Powitajcie Alice przyjaźnie – dodał nauczyciel, a Natanie pokazał mi miejsce  w ostatniej ławce.
- Dobra ja spadam. – powiedziałam szorstko i szybkim krokiem udałam się drzwi, z impetem otworzyłam je, prawie przywalając nimi jakiemuś pseudo-rebelowi o czerwonych włosach i rockowych ciuchach.
- Uważaj jak łazisz blondasie… oooo… to nie Srataniel… - prychnął.
- Boże… kolejny clown!- mruknęłam wymijając zwinnie nastolatka. – co za popapranicy! – prawie zawołałam łapiąc się za głowę.
- Heh… ja mam tak na co dzień. – zawołał za mną ten sam chłopak, którego chwilę wcześniej wyminęłam w drzwiach. Oparł się o ścianę i uważnie mi się przyglądał. Zrobiłam skwaszoną minę i starałam się jak najszybciej oddalić się od tych cudacznych ludzi.
Zanim odnalazłam Ben’a zwiedziłam szkołe, zaczynając od sali gimnastycznej, a kończąc na szkolnym ogrodzie. Skuliłam się przy ścianie na korytarzu i zaczęłam rozmyślać nad tą całą chorą sytuacją. Czułam się fantastycznie, na moim ciele nie było żadnych ran! Co graniczyło z cudem. Więc jedynym rozsądnym wyjaśnieniem, był fakt, że dostałam jakieś ulepszenia, czity lub dodatkowe życia, ponieważ jestem w grze. To była bardzo prawdopodobna opcja, szczególnie, że Ben zabiją swoje ofiary, właśnie za pomocą komputera. Może rozbija im go na głwie… Pozostawało najistotniejsze pytanie, jak mogę się stąd wydostać? Fakt był niestety taki, że sama nie dam rady, a elfa niestety gdzieś wcięło.
Posiedziałam w samotności, przez najbliższe dwadzieścia minut zastanawiając się nad planem ucieczki, bądź możliwością ukończenia gry. Niespodziewanie za swoimi plecami usłyszałam znajomy głos oraz drapanie w drzwi. Byłam o tyle zaskoczona, bo było to drzwi do schowka na mopy. Postanowiłam tan wejść, na szczęcie ta decyzja okazała się trafna! Był tan Ben w ciuchach, które doprowadzały mnie dzikiego i nieopanowanego śmiechu. Jedynym powodem, dla którego się uspokoiłam, był fakt, że skrzat zagroził mi śmierdzącym mopem. Mój kochany morderca miał na sobie przekiczowatą, filetową balową suknie, której najwyraźniej nie mógł zdjać.
- Chyba pora na jakieś wyjaśnienia… - pisnęłam nadal dusząc się śmiechem.
- Słuchaj. To nie jest zabawne! Coś tu jest nie tak! Tu jest jakiś mocny wirus i nie potrafie go obejść. Pokazałbym ci się wcześniej, ale nie potrafię pozbyć się tej cholernej kiecki! Według gry, jestem twoją chrzestną wróżką i mam dawać ci prezenty. Na całe szczęście inni uczniowie mnie nie widzą, swoją drogą sporo tu pedałów.
- Popatrz na siebi! – zaśmiałam się robiąc mu serię zdjęć.
- Zobaczysz rozwalę ci telefon jak już stąd wyjdziemy.
- Co do wychodzenia…
- I tu jest problem... Heh... - podrapał się w głowę.
- Co mam przez to rozumieć?
- Jak mówiłam jest wi-rus – stuknął mnie kilka razy w czoło – nie damy rady wyjść dopuki nie przejdziesz wszystkim odcinków tej gry.
- Ile ich jest?
- ... – szepczał pod nosem.
- BEN!
- 29!
- Japierdziele!
- To nawet lepiej! Szybciej przejdziesz tę grę!
- Słucham?!
- W tej grze masz… podrywać chłopaków i chodzić z nimi na randki… - odwrócił wzrok – sorki… Hihihi...
Zcisnęłam wargi i zaczęłam kiwać głową.
- Widzę, że nie jesteś zła.
- Nie skąd... - mruknęłam po czym z całej siły przywaliłam Ben'owi w brzuch. Przez chwilę zwijał się z bólu chichocząc pod nosem.
- Dobra, szybko to załatwimy... - mówił nie zdając sobie sprawy, jak bardzo się myli.
Oodcinek 2
W tej części moim zadaniem było wybranie kluby. Wybór nie był zbyt szroki; klub koszykarzy bądź klub ogrodników. Doszłam do wniosku, że mniej pracy będzie w tym drugim. A żeby było wesoło, Ben jednym pstryknięciem uśmił jakiegoś chłopaka z zielonymi włosami, tylko po to, żeby zakopać go po szyję na jednej z grządek i postawić na czubku głowy doniczkę.
Odcinek 3
Dnia trzeciego uświadomiłam sobie, że lekcje przedmiotowe odbywają się tu raz na ruski rok, a ja robię za dziecko na posyłki. Nie miałam zamiaru wpychać nosa w nie swoje sprawy, jak łapanie psa dyrektorki, dlatego Ben włożył zwierzęciu petardę w tylną dziurę. To było smutne, ale się nie mieszałam. Skoro mamy tu tkwić przez najbliższe 26 odcinków, to niego się chłopak bawi.
Odcinek 4
Tego dnia cała szkoła była w szoku widząc kilka petów z papierosów. O gdyby nie Ben musiałabym stać cały czas w miejscu przez punku akcji, które mi się skończyły. Stałam w miejscu jak głupia przez trzy godziny i czekałam na Bena, który podglądał dziewczyny w szatni.
Odcinek 5
Kolejny odcinek odbył się w domu jakiejś Melani, niestety musiałam przyjść na jej urodziny i wydać hajs na prezent. Schowaliśmy się z elfem w łazience i wymalowaliśmy na jej ścianach przerażające symbole krwią... Nie mam pojęcia skąd Ben miał krew, ale cóż strasznie dziewczyn wydało się świetną perspektywą na dobrą zabawę. Pozamykaliśmy wszystkie okna drzwi oraz przygasiliśmy światła, żeby stworzyć mroczną atmosferę. Ben trzymał mnie za ramiona i unosił kilka centymetrów nad ziemią, a dla mrocznego efektu potrząsał. Jak to wyglądało z perspektywy gościa przyjęcia? Najwidoczniej jedna z dziewczyn została opętana. Latające tak, przez całą noc goniliśmy wszystkie dziewczyny. Żeby równie skutecznie je wystraszyć piszczałam i wolałam o pomoc. Najgorsze w tym wszystkim było to, że Ben postanowił wyrzucić mnie przez okno, jako zakończenie opętania.
Odcinek 6
Po tytule "Kupidym strajkuje" zorientowałam się, że nic dobrego z tego odcinka nie wyniknie. I gdyby nie pomoc Ben'a w zamknięciu Rozalii i jej chłopaka Lea w składziku na mopy, nigdy nie zakończyłabym dnia. Może i siedzieli tam ponad trzy godziny lekcyjne, to poszli na kompromis i się pogodzili. Możliwe, że z braku tlenu...
Odcinek 7
Kurczę, najgorsze jest to, że nie pamiętam co się stało. Faktem było, że wpuściliśmy do szkoły gaz usypiający, ale to nie miało na mnie działać!
Odcinek 8
W tym dniu miałm napisać test wiedzy, który był żałośnie prosty. Dzień uznałabym za katastrofę, gdyby nie fakt, że miałam opcję, żeby nafaszerować Amber lekami przeczyszczającymi. To było piękne patrzeć jak w połowie testów wybiega brudnymi spodniami. Możliwe, że przedobrzyłam dawkę. Przez następne godziny Amber jednocześnie zachowywała się jak miękka kluska biegająca do toalety. Miękką kluseczką była nie przez mnie, ale przez Ben'a. Wspomniał, że dosypał jej jakichś narkotyków do wody, kiedy malowała paznokcie. W chwilach, gdy opierałam się o szafki, a Ben latał mi nad głową, zastanawialiśmy się jak można być tak próżną osobą. Także radocha z Amber na haju, była najmilszym doświadczeniem tago dnia, szczególnie, że reszta klasy miała równie wielki ubaw. Szkoda tylko, że nie wiedzieli z czego.
Odcinek 9
Po zakończeniu odcinka, nie obudziłam się w szkole, lecz na plaży. Przez cały zakichany dzień musiałam paradować w bikini przed Ben'em, Kastiel'em i jego psem, który wydawał się nieco bardziej inteligentny niż jego właściciel. Szczerze próbowałam nawiązać z nim dobre relacje, byłam miła, kupiłam mu krem do opalania i wodę Demonowi. Nawet postawiłam nam lody, które on mi zjadł. Nie raz proponowałam mu grę w piłkę plażową czy pływanie w oceanie. On jedynie narzekał na nieudany dzień i na moją osobę. Według jego kryteriów byłam szkieletem, to było podłe. Zawsze zgrywał cwaniaka i hojraka, ale chciał jedynie zwrócić czyjąś uwagę na siebie. Zgrywał niedostępną o wielkim męskim ego osobę. Narzekaliśmy razem na Kastiela, gdy ten poszedł pływać z Iris. Mój humor malał z każdą chwilą, dlatego przestałam narzekać, żeby Ben nie znienawidził mnie.
- Ja tu żądze i mogę robić co chcę.
Nauczę tego idiotę jak traktuję się dziewczyny. Nawet ja tak cię nie traktuję! - Co chcesz zrobić?
- Ja... Nie wiem.
- Chodź postawię ci lody.
- Ale to nie ma sensu...
- Może dla Ciebie, mam zamiar zakończyć ten odcinek z uśmiechem na tej pięknej buźce.
- Z tym pięknem, to bym nie przesadzał.
- Co? Nie słuchałam Cię! Czy mógłbyś pomóc mi wepchnąć tę łódkę do wody i wywołać sztorm.
- Bez problemu. Jaki masz pomysł?
- Jest tak gorąca, myślę, że Kass chciałbym jeszcze jednego loda.
- Masz głupie pomysły.
- Mówisz tak tylko dlatego, że nie masz pojęcia o co mi chodzi.
- Yyyy tak... Co do gorąca, nawet nie wiesz jak ta kiecka pije mnie w tyłek.
- I co? Mam Ci ją wyciągnąć?
- No wiesz...
- Zrób lepiej tą burzę, od razu się ochłodzisz skrzacie.
Zaczęło kropić, a następnie lać. Przewidziałam każdy ruch rudzielca, który jakże odważny pozostał w wodzie. Ja i Ben dryfowaliśmy w łódce niedaleko chłopaka czekając na chwilę, gdy zacznie się topić. Nie czekaliśmy długo, w chwile później nastolatek błagał o ratunek na co wychyliłam się i zapchałam mu buzię rożkiem. Ja wyciągnęłam się w łódce ciesząc się spokojem i ciszą, a elf wachlował się dolną częścią swojej boskiej sukienki.
Odcinek 10
Kolejny nudny odcinek, w którym poznaliśmy wyniki testów i straciłam tysiące punktów akcji. Nawet nie mieliśmy ochoty na żadne wybryki.
Odcinek 11
Bieg na orientację był kolejnym etapem gry. Pobiegałam po lesie w przypałowym dresie z Natanielem. Tak zależało mu na wygranej, że pozwoliłam mu samemu pobiec i się zgubić w lesie. Może akurat spotkał Slenderman'a...
Odcinek 12
Debra?
Odcinek 13
Debra!
Odcinek 14
Debra...
Odcinek 15
D-debra...
Odcinek 16
Debra?!
Odcinek  17
Debra!!! Przez tyle odcinków akcja toczyła się wokół najgorszej, naprawdę gorszej od Clockwork, a dokładniej Debra. Nie miałam zamiaru mieszać się do wybryków Kastiela, dlatego uciekliśmy z Bene'm do klubu ogrodników. I spokojnie przeczekaliśmy akcję z tą pseudo piosenkarką... Nie oszukujmy się! Zniszczyliśmy tą podłączenie małpę! Kilka podtopień w szkolnej toalecie, przetrzymanie w szafce, obcinanie włosów, zbiaranie krzesła kiedy siedzi. Niby dobre dokuczanie, ale dziewczyna psychicznie nie wytrzymała. Nikt za nią nie płakał.
Odcinek 18
Głupota moich niby kolegów z klasy przeraziła mnie do szpiku kości. Sądzili, że będziemy robić sekcję na malutkich króliczkach. Postanowili wywieźć je do parku, gdzie będą zdane na pogodę, ruchliwą ulicę, psy czy koty, które zapewne je rozszarpią.
Odcinek 19
Tutaj przygotowaliśmy sztukę.
Odcinek 20
Tutaj zabrałam główną rolę w Alicji w krainie czarów. Szału nie było, a byłam coraz bardziej zmęczona tą bezsenoswną grą.
Odcinek 21
Miałam w końcu okazję, żeby zjeść z Ben'em trochę pizzy. Nie mieliśmy okazji nic zjeść przez przeszło dwadzieścia odcinków.
Odcinek 22
Tutaj rozstrzygnęłam problem, w którym Nataniel był bity przez swojego ojca. Zadzwoniliśmy na policję, Nat miał wąty i po krzyku.
Odcinek 23
Potem poszłam spać, bo nic się nie działo.
Odcinek 24
To niesamowite!!! Otworzyli sklep ze zwierzakami... Wzruszyłam się, ale żeby zakończyć odcinek zabrałam sie z Kastielem do tego super sklepu i kupiłam mu kaganiec, po czym opuściłam odcinek z ilustracją, na której byłam ubrana jak dziwka.
Odcinek 25
Tyle odcinków i dopiero w dwudziestym piątym zaczęła się nauka... Nieważne, że nauczycielka była tyranem, ale w końcu naprawdę nauczyłam się czegoś mądrego. Niestety bystra Amber, zniszczyła naprawdę fajną lekcję chemi. Zadymiła całą klasę prawie powodując pożar w klasie i w szkole. Skończyło się na tyle szczęśliwie, że tyko blondynka miała przypalone włosy.
Odcinek 26
Na piknik w parku zaprosiłam wszystkie dziewczyny i Alexego. Okazało się, że muszę po raz kolejny spłaszczyć się przed chłopakiem i co najgorsze dać mu jeść. Kentin pozwalał sobie na za dużo, dlatego zapchałam sobie buzię babeczką, żeby szatyn zaczął się śmiać. Plan poskutkował i gość trochę się pośmiał i niebezpiecznie się przybliżył na całe moje szczęście jakiś dzieciak przerwał nam mówiąc, że jest bratem Iris. Korzystając z okazji uciekłam i schowałam się za najbliższym drzewem.
Odcinek 27
Doszły mnie słuchy, że do naszej szkoły ma odłączyć nowa uczennica. Okazało sie się, że jest świetna, miła i mądra. Według wytycznych odcinka miałam być do bólu zazdrosna o jej relacje z tymi ludźmi... Ręce mi opadły na samą myśl o głupocie głównej bohaterki, w którą się wcieliłam. Ben pocieszał mnie mówiąc, że to już niedługo.
Odcinek 28
Miłość wisiała w powietrzu, przynajmniej tak mówiły wszystkie dziewczyny w szkole. Musiałam zaprosić, JA! MIAŁAM ZAPROSIĆ jednego z chłopaków na kolację! Najmniej problemówy wydał się Armin, on tylko grał, nawet dużo nie mówił. Poza tym Ben lubił go nawet, ale też pośpieszał mnie, bo i on chciał wrócić już do domu. Także nie byłoby problemu, gdyby gra się nie zacięła i nie musiałam robić całego odcinka od nowa!!! Szlak i nerwica opanowały zielonego skarzata, tak tłukł szafkami, że dyrektorka wybiegła na korytarz i ukarała tego kogo widziała. Nieco na odwal przeszłam ten odcinek, ale w końcu nadszedł punkt kulminacyjny. Zaczęłam chamsko wytykać Arminowi, że olewa, szkołę, brata, przyjaciół i mnie grając w gry. Wtedy on spojrzał na mnie zerwał się z miejsca i przyprł mnie do ściany. Zamknęłam oczy i mimo, że to gra... Czułam się podłe oddając pocałunek Arminowi. Ilustracja co prawda była i odcinek też był zakończony, ale nawet Ben mi odpuścił, był zmęczony jak i ja głupimi akcjami. I cóż... Było mu głupio, za to co zrobiłam.
Odcinek 29
Dzień sztuki nie przekonał mnie, a raczej nas. Bez zastanawiania nad konsekwencjami, pochowaliśmy z blondynem dynamit po całej szkole, który dostałam od dobrej wróżki. Dziękuję... Z wielkim entuzjazmem, w podskokach wymineliśmy Lysandra, który ubzdurał sobie, że jest moim chłopakiem i wybiegliśmy na dziedziniec jak w skowronkach. Za jednym magicznym pstryknięciem palcami Ben'a szkoła zniknęła, a z nią suknia chłopaka i inne troski.
Otworzyłam oczy, siedziałam na sofie. Normalne życie powróciło, tak samo jak i moje rany. Ben rozciągał się z wielką zadowoloną miną. Bardzo się cieszyliśmy, że to koniec. Chwilę potem poszliśmy do kuchni czegoś się napić, spotkaliśmy tam prawie wszystkich mieszkańców rezydencji.
- Czemu nie odpoczywasz? - spytał sucho Toby, na co odpowiedziałam mu wzruszeniem ramionami. - Dlaczego tak dziwnie trzymasz szklankę? Boli cię coś? - zdziwił się.
- Dziwnie?
- O ranyyy, mała dziewczynka zobaczyła jak Levi z Ataku Tytanów trzyma tak kubek i też będzie tak robiła. - wtrącił rozbawiony Ben.
- Jaki Levi? Kto to? - wkurzył się Toby.
Spokrzeliśmy na siebie z Ben'em o skarciliśmy wzrokiem Rogers'a.
-Pffff... Chodzisz z nią już nie wiem ile, a nie wiesz podstawowych rzeczy i swojej dziewczynie.
- Zamknij się idioto! - ryknął
- Taka jest prawda - rzucił sztynowi wściekłe spojrzenie - jak można nie wiedzieć kim jest Levi Ackerman! Gdyby tylko istniał... - westchnął.
- Gdyby tak było to zgwałciłabym go w pierwszych lepszych krzakach.
- Alice!
- No co... - podeszłam do niego, przytulając go oplatając mu dłonie na szyi. - Co się stało? Jak poszło ci na akcji?-  popatrzyłam mu w oczy i chciałam go pocałować, ale on pstrykną mnie w czoło. - Ała! O co ci chodzi? - spytałam spokojnie.
Zastukał palcami o stół i odszedł kilka kroków.
- Możesz mi wyjaśnić dlaczego spędzasz Walentynki z moim kumplem nie ze mną?!
- ... - popatrzyłam na niego z otwartą buzią. - ale wiesz, że jest 13 lutego, Walentynki są jutro, baranku. -  podeszłam i czule go pocałowałam. Zawiesiłam się mu na szyi i długo się przytulaliśmy. Otworzyłam ospale oczy dalej wtulona w tors Toby'ego. Patrzyłam jak jego klatka powoli unosi się w górę i w dół. Czułam jak gładzi mnie dłonią po głowie. 
Byłoby miło, gdyby nie ten straszny głos Slender'a przeszywający moją głowę... Chciał, żebym przyszła...

--------------------------------------------------

Ludzie jaka ja jestem zła, że nic nie wstawiłam. Ehhh ja głupia. Ale kij...

W następnym będą wasze postaci!!! Wowoowowowowowowo!
Podoba się?

Pozdrawiam Ola